Raz do roku, na początku grudnia, przychodzi do mnie egzotyczna kartka z z Kraju Kwitnącej Wiśni, z drugiego końca świata. Od człowieka z którym rozmawiałem niecałą godzinę w ... 1990 roku.
Jak to zwykle bywa, czasami drobne zdarzenie niezależne od nas otwiera nową rzeczywistość. Przez kilka dobrych lat jeździłem jesienią do pracy przy zbiorach jabłek w północnych Włoszech. Zawsze tą samą najkrótszą trasą Polska - Czechy - Austria - Przełęcz Brener - Włochy (w Niemczech potrzebne były wtedy wizy), ale w tym wyjątkowym 1990 r Austria wprowadziła nagle wizy tranzytowe i nagle potworzył się koszmarne kolejki przed konsulatem. Czas zbiorów naglił i wykombinowaliśmy, że łatwiej będzie dostać wizę tranzytową przez RFN i Szwajcarię, i tak dojechać do Włoch.
Na mapie to niby to samo, co przez Przełęcz Brener w Austrii, ale tylko na mapie, bo po drodze są niezłe podjazdy w Alpach.
Jak postanowili, tak zrobili i po tranzycie przez rozpadające się właśnie NRD i przestraszone RFN, znaleźliśmy się na brzegu J. Bodeńskiego i po akwenie prawie jak morze wpłynęliśmy promem do Szwajcarii.
Jadąc na południe wypadało nam jechać przez Sankt Moritz, znany topowy kurort narciarski. Miejsce znane choćby z tego, że w 1928 i 1948 odbyły się tu Olimpiady Zimowe. Na miejscu, szczególnie we wrześniu, przed sezonem narciarskim niewiele jest do zwiedzania, więc postanowiliśmy zafundować sobie choć wjazd kolejką linową na położony obok szczyt.
Na kursujący raz na godzinę wagonik, czekało kilkoro osób (w Alpach przed sezonem robi się pusto jak u nas nad morzem po sezonie). W tym gronie stał jeden troszkę zagubiony Japończyk. Tak trochę mi się go żal zrobiło i gdy wagonik ruszył w górę, a pod pod nami otworzyła się przepaść i wszyscy poczuli przypływ emocji postanowiłem zagadać do niego (oczywiście bardzo mi pomogło to, że dla Japończyka i Polaka angielski nie jest językiem ojczystym).
Kurtuazyjna wymiana zdań, robienie sobie nawzajem zdjęć. I wagonik już zatrzymał się na szczycie. Tutaj w pustawym schronisku, co rusz napotykaliśmy się na siebie, komentując widoki. Czekaliśmy przy jakiejś kawie na powrotny kurs i nieudolnie opowiadaliśmy sobie o pracy, rodzinie, kraju. Na koniec, chyba już w wagoniku wymieniliśmy swoje adresy. Uścisk dłoni, uśmiech i każdy wyrusza w swoją inną stronę świata...
W grudniu 1990 przyszła pierwsza kartka świąteczna i moja powędrowała do Japonii.
I tak od dziewiętnastu lat !
Przez ten czas kilka razy zmieniałem i ja i on adres zamieszkania, a mimo to nasz kontakt trwa, choć w tym samym czasie, zatarły się kontakty z "najlepszymi kumplami" ze szkoły ?!
Teksty jego kartek, są bardzo proste. Często wkłada do kartki swoje zdjęcie ( w tym roku było to zdjęcie ślubne jego córki w pięknym białym kimonie).
Ja staram się robić to samo, ale w tym roku dopisałem adres internetowy www.aktywnewegorzewo.pl i tak oto Hideo Takeuchi, siedząc sobie gdzieś pod Osaką, zajrzy przez swój komputer do polskiej rzeczywistości, do jakże egzotycznego dla niego Węgorzewa.
COŚ NIESAMOWITEGO !!! Tak, tak, jesteśmy częścią GLOBALNEJ WIOSKI !
Aż trudno uwierzyć, że pierwsza strona internetowa powstała dopiero w 1990 roku, czyli właśnie wtedy, gdy poznałem Hideo Takeuchi.
Oczywiście nawet najlepsza technologia, nic nie da, jeśli człowiek nie pielęgnuje przyjaźni.
Coś niesamowitego :)Mam nadzieję,że skrupulatnie zbierasz wszystkie kartki, niezmiernie rzadko spotyka się coś takiego w życiu. Kilka wspólnych wymienionych zdań, kurtuazyjna wymiana danymi adresowymi i kontynuacja na długie lata :)
OdpowiedzUsuńTa historia zdarzyła się naprawdę. Jest już rok 2012, a nasza znajomość wciąż trwa. Hideo przysyła mi kartki z wesel swych córek i spotkań rodzinnych.
OdpowiedzUsuńI choć nigdy nie byłem w Japonii i chyba raczej nie będę, ale mam tam wiernego przyjaciela, który od ponad 20 lat niezmiennie dba o naszą relację.