sobota, 26 grudnia 2009

Hideo Takeuchi

Raz do roku, na początku grudnia, przychodzi do mnie egzotyczna kartka z z Kraju Kwitnącej Wiśni, z drugiego końca świata. Od człowieka z którym rozmawiałem niecałą godzinę w ... 1990 roku.

Jak to zwykle bywa, czasami drobne zdarzenie niezależne od nas otwiera nową rzeczywistość. Przez kilka dobrych lat jeździłem jesienią do pracy przy zbiorach jabłek w północnych Włoszech. Zawsze tą samą najkrótszą trasą Polska - Czechy - Austria - Przełęcz Brener - Włochy (w Niemczech potrzebne były wtedy wizy), ale w tym wyjątkowym 1990 r Austria wprowadziła nagle wizy tranzytowe i nagle potworzył się koszmarne kolejki przed konsulatem. Czas zbiorów naglił i wykombinowaliśmy, że łatwiej będzie dostać wizę tranzytową przez RFN i Szwajcarię, i tak dojechać do Włoch.
Na mapie to niby to samo, co przez Przełęcz Brener w Austrii, ale tylko na mapie, bo po drodze są niezłe podjazdy w Alpach.
Jak postanowili, tak zrobili i po tranzycie przez rozpadające się właśnie NRD i przestraszone RFN, znaleźliśmy się na brzegu J. Bodeńskiego i po akwenie prawie jak morze wpłynęliśmy promem do Szwajcarii.
Jadąc na południe wypadało nam jechać przez Sankt Moritz, znany topowy kurort narciarski. Miejsce znane choćby z tego, że w 1928 i 1948 odbyły się tu Olimpiady Zimowe. Na miejscu, szczególnie we wrześniu, przed sezonem narciarskim niewiele jest do zwiedzania, więc postanowiliśmy zafundować sobie choć wjazd kolejką linową na położony obok szczyt.
Na kursujący raz na godzinę wagonik, czekało kilkoro osób (w Alpach przed sezonem robi się pusto jak u nas nad morzem po sezonie). W tym gronie stał jeden troszkę zagubiony Japończyk. Tak trochę mi się go żal zrobiło i gdy wagonik ruszył w górę, a pod pod nami otworzyła się przepaść i wszyscy poczuli przypływ emocji postanowiłem zagadać do niego (oczywiście bardzo mi pomogło to, że dla Japończyka i Polaka angielski nie jest językiem ojczystym).
Kurtuazyjna wymiana zdań, robienie sobie nawzajem zdjęć. I wagonik już zatrzymał się na szczycie. Tutaj w pustawym schronisku, co rusz napotykaliśmy się na siebie, komentując widoki. Czekaliśmy przy jakiejś kawie na powrotny kurs i nieudolnie opowiadaliśmy sobie o pracy, rodzinie, kraju. Na koniec, chyba już w wagoniku wymieniliśmy swoje adresy. Uścisk dłoni, uśmiech i każdy wyrusza w swoją inną stronę świata...
W grudniu 1990 przyszła pierwsza kartka świąteczna i moja powędrowała do Japonii.
I tak od dziewiętnastu lat !
Przez ten czas kilka razy zmieniałem i ja i on adres zamieszkania, a mimo to nasz kontakt trwa, choć w tym samym czasie, zatarły się kontakty z "najlepszymi kumplami" ze szkoły ?!
Teksty jego kartek, są bardzo proste. Często wkłada do kartki swoje zdjęcie ( w tym roku było to zdjęcie ślubne jego córki w pięknym białym kimonie).
Ja staram się robić to samo, ale w tym roku dopisałem adres internetowy www.aktywnewegorzewo.pl i tak oto Hideo Takeuchi, siedząc sobie gdzieś pod Osaką, zajrzy przez swój komputer do polskiej rzeczywistości, do jakże egzotycznego dla niego Węgorzewa.
COŚ NIESAMOWITEGO !!! Tak, tak, jesteśmy częścią GLOBALNEJ WIOSKI !
Aż trudno uwierzyć, że pierwsza strona internetowa powstała dopiero w 1990 roku, czyli właśnie wtedy, gdy poznałem Hideo Takeuchi.
Oczywiście nawet najlepsza technologia, nic nie da, jeśli człowiek nie pielęgnuje przyjaźni.

środa, 23 grudnia 2009

Pięciu samurajów

Jest ich ze mną pięciu, pięciu mężczyzn, którzy zgodzili się rzucić wyzwanie, temu który nawiedza naszą wioskę wraz z nastaniem zimy. Do tej pory mieszkańcy Węgorzewa bezbronnie czekali i nie bronili się.
Ubiegła niedziela była ostatnią, gdy ludzie trzęśli się stojąc na mszy.
Od poniedziałku walczymy z ..... MROZEM, zaczęliśmy nagrzewać kościół !
(A czas już był najwyższy bo z soboty na niedzielę było - 17 stopni Celsjusza !)
Stworzyłem grafik zmian przy obsłudze nagrzewnicy gazowej dla pięciu osób, które zgodziły się współpracować. Są to: Tomasz Hajdas, Tadeusz Oczkowski, Piotr Urbański, Józef Godyla no i ja. Każdy ma przyjść w wyznaczonym dniu na pół godziny przed mszą i uruchomić nagrzewnicę. Po to, aby pozostali ludzie mieli komfort wejścia i przebywania w ciepłej przestrzeni.
Nagrzewnicę kupioną na początku listopada, już 6 grudnia pokazałem w działaniu mieszkańcom i mogła ona od tej pory być używana przez ten cały mroźny czas, ale do tego potrzebna była dobra wola do kompromisu.
A przecież wystarczyło, żeby osoby, które chciały pośpiewać przed mszą przysiadły obok siebie w dwóch ławkach (tylko na czas śpiewu). My byśmy nagrzewali kościół - a i im by było przyjemniej śpiewać...

sobota, 19 grudnia 2009

Opłatek ze "Złotym Dukatem"


Zadzwonił telefon z zagranicy od mojego przyjaciela, który wraca do Polski na święta i na jego pytanie " Co słychać ?" odpowiedziałem mu o wczorajszym spotkaniu opłatkowym zespołu "Złoty Dukat".
Odpowiedział mi: "My tu mamy też takie spotkania nazywaja się christmas party"
Zapytałem: "Ale czy macie tam opłatek ?"
Odpowiedział: "No, nie"
Ano właśnie, a my mamy piękną tradycję łamania się opłatkiem przy składaniu sobie życzeń.
I dokładnie tak było wczoraj, gdy "Złoty Dukat" spotkał się po raz ostatni w tym roku, aby zaśpiewać kolędy i złożyć sobie życzenia świąteczne.
Rok temu nie spodziewałem się, że tyle pozytywnej energii przyniesie mi nagle wspólne śpiewanie z ludźmi przy akompaniamencie akordeonu. Więcej nawet, że pojawią się Ci WSZYSCY FAJNI LUDZIE, których poznałem dzięki śpiewaniu.
Ale to jest tylko świetny dowód na to, że czasami rzeczywistość przerasta nasze najśmielsze oczekiwania. Pewne rzeczy przychodzą z zupełnie niespodziewanej strony...
No bo gdyby, ktoś mi powiedział rok temu, że będę występował w stroju węgorzewskiego zespołu "Violina"(który nie istnieje od 20 lat !), do tego, że będę śpiewał po czesku i słowacku i co tydzień będę szykował dom do wspólnej próby... To normalnie bym nie uwierzył !
A jednak tak się dzieje. Wystarczy być otwartym na to co przynosi los, nie zamykać się w rutynie...
Jest takie powiedzenie, że człowiek jest dopóty młody, dopóki potrafi się zadziwić.
Tak z perspektywy czasu wciąż zadziwia mnie to, jak fajną rzeczą jest śpiewać razem z dobrym akompaniamentem akordeonu. Czyli wspólne śpiewanie na pewno czyni młodszym !
Co dedykuję tym wszystkim członkom zespołu "Złoty Dukat", którzy w 2009 odważyli się otworzyć na muzykę, czyli: Ewie, Agacie, Beacie, Wandzie, Teresie, Andżelice, Darkowi, Kazimierzowi i Tomkowi.

Wszystkim mieszkańcom Węgorzewa i naszym sympatykom zespół "Złoty Dukat" składa serdeczne życzenia radosnych Świąt Bożego Narodzenia !

niedziela, 13 grudnia 2009

Rekomendacja na TVP Kultura

Serdecznie polecam tym wszystkim, którzy zaglądaja do mojego bloga, jutro świetny szwedzko-duński film "Jak w niebie".
Jutro tj. w poniedziałek o 20.00 na TVP Kultura.
Rewelacja !!

sobota, 12 grudnia 2009

Pigwówka z Węgorzewa


Mieszkając na wsi warto mieć sad, a jeszcze lepiej mieć tuż obok sąsiada, który ma pszczoły (dzięki P.Janku !) Ten mój jest niepozorny, raptem jakiś czterdzieści niedużych drzewek wszystkiego po trochu. Najwięcej jabłek, kilka gruszek, czereśni, kilka śliewk, kilka wiśni i dwa pigwowce...
Wszystko to sobie rośnie po cichu i nagle wybucha w maju przepiękną urodą, jak panna młoda w dzień ślubu. Jedne po drugich otwierają się pąki i tą część ogrodu wypełnia biel, i zapach ich kawiatów.
Sielanka.ALE...
niestety jedna mroźna noc i po zabawie
.

Taki jest mikroklimat Węgorzewa, tutaj jest zawsza zimniej niż w odległym o 10 km Koszalinie i przymrozki potrafią namieszać.
W ubiegłym roku postanowiłem z tym walczyć. Przygotowałem w sadzie słomę na ogniska, spodziewając się mrozu. Ustawiłem budzik na 3.15, aby być gotowym, gdy wstałem temp. w sadzie wskazywała -7 stopni C, a na tarsie przy domu - 1 stopień C, coś niesamowitego na dystansie 40 metrów !!!
Walczyłem z mrozem paląc ogniska i zadymiając cześć sadu do świtu i dalej, aż słońce zaczęło topić szron.
Na jesieni zebrałem jednak kilka skrzynek jabłek z rzędów,o które walczyłem.
A w tym roku ? nie mam żadnych owoców. Wszystko zabrał mróz, który przyszedł perfidnie tuż po tzw. zimnej Zośce, czyli po 15 maja, gdy już nie powinno go być. A jednak przechytrzył mnie !
Jedyny pożytek jaki mam naprawdę z owoców, pochodzi z małego, niepozornego krzaczka, który rośnie przy tarasie. Na jesieni, w listopadzie zbieram z niego ok. kilograma twardych żółtych owoców, ciut większych niż orzech włoski.
Ten krzew to PIGWA, one jedna mnie nie zawodzi. Rok do roku cierpliwie owocuje.
Dzięki niej co roku ok 17 listopada, nastawiam PIGWÓWKĘ.
Nalewka jest świetna, choć pewnie byłaby lepsza, gdyby postała kilka lat.
Bo przecież w domu na wsi powinna być nalewka, tylko jak to zrobić, aby starczyła dla wszystkich gości?
Tak myślę sobie siedząć w kuchni i doprawiając nalewkę, łuskam sobie i pogryzam włoskie orzechy, które przywiozłem z Parzynowa od Kazia, z Wielkopolski. Z tej parafii wywodzą się moi pradziadkowie...
No właśnie, świetny smak ma przecież nalewka na zielonych orzechach włoskich.
BINGO! A więc do dzieła !
Jest już po raz czwarty Pigwówka z Węgorzewa, to czas na Orzechówkę z Parzynowa, tu owoców nie zabraknie !

niedziela, 6 grudnia 2009

Worek Mikołaja


Raz do roku Węgorzewo przypomina mi trochę Tybet, bo pojawia się u nas nowe wcielenie
Świętego Mikołaja.
Pierwszy był Sylwek dwa lata temu. Drugi był Konrad w ubiegłym roku. A w tym zjawił się nagle niesamowicie podobny do pozostałych, Krzysztof...
Ta sama siwa broda, ten sam taneczny krok, ta same czerwone ciuchy.
A było to tak...
Mój przyjaciel Zibi wyjechał sobie, kilka lat temu do Londynu i zostawił mi na przechowanie trochę swego dobytku, który wykorzystywał przy prowadzeniu kinoteatru w Kwidzynie,właśnie Kwidzynie, a nie jak reszta Polski chce - Kwidzyniu(odrobiłem lekcję Zibi). Okazało się zupełnie niespodziewanie, że nie ma zamiaru tam w tej Anglii chodzić sobie po ulicy w czerwonym kubraczku i czerwonych spodniach.... i tak oto Węgorzewo zyskało profesjonalny strój Lapońskiego Wędrowca tudzież Dziadka Mroza zwanego u nas Świętym Mikołajem.

Tak więc po raz trzeci zrobilismy Mikołajki dla naszych dzieci. Przyjeliśmy zasadę, że ograniczymy dawanie prezentów do dzieci od 1 roku do 10 lat. W ten sposób co roku okazuje się nagle, że mamy tu u siebie 28 lub 27 dzieci ! Niesamowite odkrycie, bo tak na co dzień to ma się wrażenie, że jest ich około dziesiątki.Ważne, że świetnie się bawią i tańczą ze sobą, czekając z biciem serca, aż Mikołaj wypowie ich imię.
Wypowie ich imię... no tak, ale najważniejszy jest prezent, bez prezentu nie ma frajdy z Mikołaja.
Ale jak to się dzieje, że ten worek jest co roku pełny ?
Głównym sponsorem naszego Mikołaja nie jest Red Bull jak u Małysza, ale....kosa spalinowa marki Sthill!
Tak, tak to z wypożyczeń przez mieszkańców, zakupionej przez nas dwa lata temu kosy do trawy, mamy większość funduszy na paczki.
Węgorzewo wykoszone i paczki zrobione.
Proste?
Proste jak wór Świętego Mikołaja.

czwartek, 3 grudnia 2009

Węzeł gordyjski

Czasami trudno jest zauważyć punkt zwrotny (i pewnie nikt dziś go w Węgorzewie nie zauważył), ale wydarzyło się COŚ co będzie kiedyś tak oceniane.
Jest jedna rzecz w Węgorzewie, która od początku wydawała się jak zaciągnięty przed laty koszmarny supeł. Myślę o tym co tak wiele złych emocji wyzwalało,o utworzeniu w pomieszczeniach domu kultury lokali socjalnych.
Cały ten proces został przeprowadzony po najmniejszej linii oporu, czyli wprowadzono do pomieszczeń na dole ludzi, bez wybudowania im osobnych toalet i osobnego wejścia.
Było to w latach 2002/2003 i nikt nie zaprotestował przeciw takiemu rozwiązaniu !? Zablokowało to jedyną placówkę kulturalną w Węgorzewie.
Od tej pory mieszkańcy mogli korzystać tylko z dużej sali świetlicy, do której przylepiono malutki pokoik filii biblioteki, z zakratowanym okienkiem wychodzącym na krzaki.Natomiast główne wejście wraz ze sporym holem, gdzie znajdują się jedyne toalety dla całego budynku, przedstawiał obraz nędzy i rozpaczy...
Wstyd było tam wejść podczas zabawy lub festynu. Zresztą czego się można spodziewać, gdy przez całą noc może wejść tam każdy, bo wejście nie jest zamykane.

Dla mnie sołtysa Wągorzewa, ta sprawa, ten bzdurny podział budynku który mieszkańcy Węgorzewa, wybudowali sobie sami w czynie społecznym, było zawsza czymś co stanowiło priorytet wśród potrzeb miejscowości.
Bo na wsi ważna jest przestrzeń społeczna, posiadanie miejsca, gdzie można spotykać się o każdej porze roku.

W lipcu przedstawiłem burmistrzowi pomysł nowego podziału budynku, gdzie biblioteka trafia do pomieszczenia od frontu i samodzielnie korzysta z holu,toalet i głównego wejścia. Wymaga to zamurowania klatki schodowej od strony holu i ustanowienie nowego przejścia do lokali socjalnych przez nowe drzwi i korytarz ze zwolnionego pokoiku biblioteki.
Niby banalna rzecz, ale trzeba przekonac do tego jeszcze decydentów.
Pierwsza rozmowa z burmistrzem - lipiec, wizja lokalna z kierowniczka biblioteki+ kierowniczka budynków komunalnych + burmistrz + zastępca + radny - sierpień.
Czekam we wrześniu na kasę na projektanta i NIC. W październiku o mały włos całą sprawę diabli by wzięli i przez najbliższe 5 lat przebudowa byłaby nie możliwa, ale Ci dwaj patroni z naszego kościoła byli czujni...
W listopadzie, znów nie ma kasy na projekt przebudowy, a ja słyszę nagle odległe obietnice (rok 2011), od których krew się gotuje...
I dopiero na dzisiejszej sesji, trafił projekt uchwały o wyasygnowaniu 50 tys zł na projekty remontów świtlic w Węgorzewie i... tak , tak w Grabówku i Bielkowie.Taka transakcja wiązana.

Zapadło mi kiedyś w pamięci taki powiedzenie: Kto CHCE ten szuka SPOSOBU, Kto NIE CHCE ten szuka POWODU.
A ja przecież bardzo chciałem, bo wierzę, że w tym miejscu jest potencjał.