Luty to miesiąc, w którym sołtysi wcielają się w rolę listonoszy, bo mają za zadanie roznieść nakazy podatkowe, które gmina wystawia wszystkim posiadaczom nieruchomości. Do tych, którzy mieszkają w miejscowościach wyruszają sołtysi, do zameldowanych gdzie indziej, wysyłane są one pocztą.
Przypomina mi to kolędowanie, ponieważ wejście do cudzego domu nie kończy się często na zwykłym podpisaniu kwitu, ale jest okazją do osobistej rozmowy o problemach ludzi i Węgorzewa.
Jest to niepowtarzalna okazja, aby się lepiej poznać. Rozkładam sobie więc te wizyty na kilka dni.
I tak chodząc sobie od domu do domu natrafia człowiek na różne pokusy....
A to faworkami poczęstują ("Piotrze masz szczęście, akurat smażymy") , albo tortem bezowym ("Żona miała urodziny"), skuszą marynowanymi śledziami ("A wie Pan, że właśnie zrobiłam"), będą czarować murzynkiem ("Chyba nie wyszedł mi"), zanęcą zapachem ciasta z jabłkami ("Zje Pan z nami ciasto?"), lub podsuną pierogi z kapustą i grzybami ("Jadł Pan obiad?"), no a jak uciec przed zapachem świeżej blachy ciasta drożdżowego, to przecież czysta poezja ("Musicie poczekać, za chwilę będzie").
Dziękuję tym wszystkim, którzy stawiali przede mną szklanki gorącej herbaty, filiżanki kawy lub kusili (skutecznie).... szklaneczką anyżówki z lodem. Dziękuję Wam, że zaprosiliście mnie do stołu, bo łatwiej było iść dalej...
Te wszystkie niezwykłe deputaty, to dla moich zmysłów specyficzna podróż przez Węgorzewo, która kojarzyć mi się teraz będzie z zapachami i smakami odwiedzonych domów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz