Pierwsza rzecz która zrobiłem 3 lata temu, gdy zostałem sołtysem to był zakup porządnej bielizny męskiej.
Zaraz po wyborach zostałem wrzucony na głęboką wodę, gdy wraz z kwitariuszem nakazów podatkowych, musiałem wyruszyć, aby rozdać druki mieszkańcom (co wydawało się banalnie proste...)
Miałem mgliste pojęcie o tej sprawie, które wyprostował szybko zimny przejmujący wiatr, który wraz z mrozem przeszywał na wylot. Jeśli dodać do tego wieczorny zmrok i brak mojej znajomości wiejskich podwórek, na których w ciemnościach ujadały niewidoczne psy, to można sobie wyobrazić jak sympatycznie rozpoczynałem poznawanie Sołectwa Węgorzewo...
Niby prosta rzecz: idziesz do kogoś a on podpisuje i już, i następny.
No tak, ale numeracja na wsi to potrafi być niezły labirynt, który powstawał lata całe. Gdybym choć jeszcze kojarzył nazwisko adresata, ale taki: "dwutygodniowy sołtys", to nawet nie rozpoznaje wszystkich twarzy swoich mieszkańców.
I choć już po raz czwarty występuję w roli listonosza, to nie pamiętam za dobrze ani drugiego, ani trzeciego roznoszenia, tylko ten pierwszy łyk władzy sołeckiej, który pokazał mi, gdzie raki nie zimują...
Mam wrażenie, że ta historia została nieco urwana... Czy możemy liczyć na kontynuację wątku...?
OdpowiedzUsuńProsisz i masz...
OdpowiedzUsuńDzięki za ciąg dalszy..., z przedstawionej perspektywy cała sprawa nabiera...zasadności.
OdpowiedzUsuń